Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale mówmy o tobie Ciarkowski: jakże ci się powodzi?
— Ot tak zwyczajnie, nieźle, to jest jak bywa w biedzie — odparł jąkając się zagadniony, podzielony widocznie pomiędzy uczucie próżności, a niechęć wydania się przed Kiljanem z obecnym dobrobytem.
— Porzuciłeś służbę?
— Tak panie, wolałem inną pracę, któraby nie upadlała człowieka.
Kiljan uśmiechnął się nieznacznie.
— Żadna praca nie upadla — wyrzekł łagodnie; ale do czegoż się zabrałeś?
— Ot tak, z łaski pańskiego ojca nazbierałem trochę grosza, straciłem żonę, zostałem sam z córką.
Nie była to wcale odpowiedź na zapytanie Kiljana, ale on nie nalegał. Ostatnie słowa zwróciły myśl jego na inny przedmiot.
— A Andzia! — pochwycił — musiała wyrość na śliczną dziewczynę.
— Wyrosła, wyrosła! posyłałem ją na pensję — odparł z pewną dumą Ciarkowski, — ciągnąłem się do ostatka by jej dać edukację; umie po francuzku, gra na fortepjanie.
— I cóż z nią myślisz robić?
— Trudno panie, trudno! dziewczyna nie stworzona do pracy, nic nie lubi tylko czytać. Pan sam panie Kiljanie mógłbyś z nią rozmawiać.