Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chętnie bardzo Ciarkowski, radbym ją zobaczył. Gdzież mieszkacie? Czy nie zapomniała o mnie?
— Jakto? pan raczyłbyś — zawołał uradowany Ciarkowski; ale mówiąc to rzucił wzrokiem na ubior młodego człowieka, i dodał prostując się. — A jakżeby miała zapomnieć!
Kiljan nie zwrócił uwagi na urywane sprzeczne mowy dawnego kamerdynera swego ojca. Myśl jego biegła w przeszłość i w niej tonęła. Ciarkowski miał wielką ochotę dowiedzieć się coś o zamiarach i obecnem położeniu jego; ale obejście się młodego człowieka chociaż przyjazne, było tak harde, i tak od razu odkreśliło granice po za które przejść było niepodobna, że zaniechał niewczesnych pytań. Uniósł tylko obietnicę odwiedzenia Andzi, i objąwszy lisim wzrokiem szlachetną postać Kiljana, poszedł w swoją stronę.
Po tem spotkaniu, długo bardzo Kiljan przebiegał gorączkowym krokiem ulice miasta; piersi jego kipiały warem. Dawne pamiątki, zagasłe nadzieje, zabliźnione rany krwawiły się znowu, burząc spokój zdobyty wysileniem woli. Krzywdy zapomniane odzywały się ponurym chórem w piersi jego. Czyż daremnie walczył i pracował lat tyle, by jedno spotkanie i kilka słów marnych mogły umysł jego wytrącić z kolei, i rzucić znowu na straszne manowce ducha, które kiedyś przebywał? Byłże on