Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

wspomnieniami czy współczuciem, ogarnięty parną, rozstrajającą atmosferą letniej nocy. Hart jego ducha topniał widocznie.
Gdy podniósł głowę, Cecylja stała zapatrzona w niego jak w tęczę, a bladość jego przeszła na jej lice.
— Cierpiałeś pan — wyrzekła zwolna, nieśmiało, jak gdyby mówiła pomimo chęci, parta uczuciem silniejszem od woli, a lękała go się zadrasnąć; cierpiałeś, pan co tak umiesz panować nad okolicznościami, i we wszystkiem upatrzyć słodycz i pociechę.
On uśmiechnął się lekko.
— Ja wiem że to nikczemność ducha tak się dać zwyciężyć złym wspomnieniom. A jednak...
Nie skończył słów zaczętych i zamyślił się znowu, patrząc na głęboką kopułę nieba migającą tysiącem świateł, jak gdyby im zazdrościł niezachwianej pogody, którą postawił za ideał dla myśli i uczuć swoich. Ale na próżno; duch jego uniesiony niewidzialnym prądem, cofał się w przeszłość uparcie, tak że nawet te dwie zbawcze gwiazdy, błyszczące nad nim w jasnej twarzy Cecylji, nie mogły zupełnie oderwać go od niej. W tej chwili lekka chmura przesłoniła niebo i przeszła bez śladu.
— Czemuż — mówił dalej Kiljan — przeszłość wpija się w najtajniejsze głębie istoty naszej, i tam tkwi nieubłaganie, wracając w danej chwili do myśli i na usta? czemu nie przemija pod tchnieniem czasu,