Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/87

Ta strona została uwierzytelniona.

I oni pokrzywdzeni, odrzuceni przez ludzi, oni co przeszli przez wszystkie piekła życia, co doznali obłudy, zdrady i podłości, zapomnieli na raz gorzkich doświadczeń swoich; a zwątpienie żadne, żadna przyszła trwoga nie zmąciła im tej błogosławionej chwili.
— Kocham cię Cecyljo — powtórzył Kiljan, opasując ramieniem jej kibić, i przyciskając ją do piersi; kocham cię i błogosławię czas miniony, który mi podobną chwilę zgotował. Wszak powierzysz mi życie swoje?
— Życie i przyszłość — powtórzyła patrząc na niego promiennem okiem; gdzie zechcesz, gdzie mnie zawiedziesz, pójdę bez trwogi, choćby podzielić mi przyszło zawody i bóle, choćby skonać mi przyszło.
On przycisnął ją mocniej do siebie, ale słowa te zupełnego oddania się nie zdziwiły go. Uczucie jego było tej samej miary. Więc rzekł poważnie, chociaż głos drżał mu na ustach.
— Masz słuszność Cecyljo moja, łączymy się na złą i dobrą dolę. Ja wiem, że znajdę w tobie osłodę w pracy, pomoc w potrzebie, odwagę w walce, wiarę, ufność i przebaczenie; ja wiem, że na twojem sercu jak na opoce wesprzeć się mogę.
— Kiljanie! ja będę tobie tem wszystkiem czem zapragniesz, ja nie uczuję nawet bólów życia zapatrzona w ciebie.