Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/93

Ta strona została uwierzytelniona.

Bo też w Feliksie znalazł najczulszego brata; tak, że nieraz patrząc na stryja zadawałem sobie pytanie, jak on mógł przebyć bez mego ojca długie lata życia? Ja byłem ulubieńcem stryjostwa; kochali mnie więcej niż wszystko, więcej niż własne dzieci nawet. On nieustannie chciał mnie mieć przy sobie, ona chciała mi zastąpić matkę. Wilhelm zdawał się zgadywać myśli moje, przewidywać życzenia; a Amelja — nad Amelję ja nic nie widziałem na świecie całym.
Byłem bardzo szczęśliwy. Pieszczoch ludzi i losu, wierzyłem wszystkim i wszystkiemu. Bo i dla czegoż wierzyć nie miałem? nikt dotąd nie zawiódł mnie, nie przeniewierzył mi się nigdy. Wyciągałem do świata otwarte ramiona i serce pełne a spragnione. Nie wiedziałem nawet co to fałsz, podłość, obłuda; uczucia moje były czyste, życie uśmiechało mi się w poranku swojem, pragnienia zamieniały się w czyn, marzenia stawały się faktem. Dotąd na mojem niebie nie było cienia chmurki nawet.
To też wzrok mój błyszczał radością, uśmiech nie schodził z ust; ślizgałem się po powierzchni życia z nieporównaną swobodą ducha, nie przewidując, jak dziecko, ukrytych przepaści jego. Byłem szczęśliwy, i szczęście to rozlewać musiałem w koło siebie, bo nieraz promień jego padał na poważne oblicze ojca i rozchmurzał je. Znajomości moje były