cie Orfeusza, wyrywa kochankę z łona Tartaru. Ona dla mnie nie ma cienia, niema chwili upadku, ale jest zawsze blaskiem i wonią, cała pięknością, i cała szczęściem. Ona mi świeci w promieniu księżyca jak w blasku słońca, mgli mi w obłoku rannym i w chmurze piorunnéj. I w nocy, gdy samotny zamykam się w pracowni, ukazuje mi się w kształtach Afrodyty, promieni z czoła Hery i przemawia do mnie przez ich usta z marmuru. Ona dla mnie nie skonała nigdy! Ja, rzeźbiarz, kapłan formy i piękności umarłéj, wybrałem sztukę bez przyszłości, i życie bez nadziei, by tylko zbliżyć się do niéj. Z pod ręki mojéj wychodzą Bogi, ostatni uśmiech wykwita na licach konających, a ja klękam przed dziełem mojem, któregom sam twórcą i czcicielem. Ja dłuta mego wam nie zaprzedam, nie zniżę go do odbicia szat i myśli waszych, poświęcam go nieśmiertelnym i pokruszę w godzinę śmierci wraz z pracą życia całego. Z mitami Grecyi rzeźba skonała, daremnie płaszczy się
Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Nowy gladjator.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.
— 124 —