wstało i nie zbudziło ich razem do nowych zwierzeń, do nowego dnia szczęścia. Sylwia klęczała blada w tém samém miejscu, gdzie usłyszała jego namiętne wyznanie, gdzie piérwszy raz przycisnął ją do wzburzonéj piersi, i swoją nazwał na wieki. Klęczała bez łzy i modlitwy, bo usta nie mogły złożyć się do niéj — tylko czuła jak liść po liściu opadał z kwiatu jéj szczęścia, zwątpienie odpychało nadzieje i świat cały szarym powlekał się kirem a blask poranku, woń kwiatów, drażniły tylko jéj duszę zbolałą, jakby urągając jéj samotności, tęsknocie. Kwiat każden zdawał się otwierać usta purpurowe, stroić się; migotać rosy kroplami i szeptać szyderczo, „jam szczęśliwy, jam piękny, kochany! a ty coś mnie dumną deptała stopą, wsparta na jego ramieniu, coś braćmi memi swoje zdobiła włosy, teraz plączesz sama, sama.” Sama, to słowo dźwięczało jéj w sercu i jak echo odbijało się w szmerze liści, w szeleście wiatru.
— Sama, powtórzyła głośno, zawsze sama!
Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Nowy gladjator.djvu/145
Ta strona została uwierzytelniona.
— 135 —