głosem, przyciskając do ręki jego rozpalone czoło. Ja już dnia jednego nie wyżyję sama.
A mrok coraz gęstszy nie pozwolił mu widzieć dziwnego wyrazu, jakim twarz jéj zabłysła.
— Bóg jeden widział, mówił malarz, czém dzień ten był dla mnie.
— Dniem natchnienia, rzekła Sylwia, wskazując na obraz.
— Patrz, mówił daléj, wiodąc ją przed płótno, i odsuwając firankę z okna, by z reszty dnia korzystać. Nie byłaś obcą natchnieniu nawet.
— Prawda, szepnęła Sylwia, blednąc i odwracając mimowoli oczy od obrazu, spojrzała na malarza, co stał zapatrzony nie w nią ale we własne dzieło.
— Patrz, mówił on po długiém milczeniu ciągle jedną myślą zajęty. Tu brak jeszcze prawdy w położeniu ręki, gdy wszystko przemawia boleścią — rozpacz zdaje się wionąć z téj postaci — ta ręka jedna psuje mi harmoniję całości. Wszak prawda?
Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Nowy gladjator.djvu/180
Ta strona została uwierzytelniona.
— 170 —