— Prawda, szepnęła nieprzytomnie prawie, słaniając się i opierając mimowoli, na stojącej obok staludze.
Ale Wacław nie zważał na to, tylko dłoń jéj pochwycił i prawie nieprzytomną Sylwię, ułożył w postawie Ewy. Ona milczała, tylko czoło jéj coraz bardziéj bladło, ale malarz składał ciągle jéj ręce według myśli swojéj, nie czując jak ziębły, jak opadały bezsilne. Odchodził, zmieniał postawę, przyglądał jéj się z daleka, z coraz innego punktu porównywając effekt jaki sprawiała.
— Tak, dobrze wyrzekł wreszcie z twarzą rozjaśnioną. Ale Sylwia nie słyszała go już i jak skamieniała nie ruszyła się z miejsca.
Wacław dotknął jéj ręki, była zimna jak lód.
— Sylwio, zawołał drzącym głosem, Sylwio! co ci jest na Boga, Sylwio! wołał nieodbierając odpowiedzi. Przycisnął usta do ust jéj zbladłych, okrywał pocałunkami jéj oczy zamknięte.
Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Nowy gladjator.djvu/181
Ta strona została uwierzytelniona.
— 171 —