słowem, byłoby mu to myślą każdéj chwili, uderzeniem serca i oddechem piersi.
Tyś dziecko południa Sylwio, nie rozumiesz mglistego marzącego uczucia, co się poi boleścią, karmi westchnieniem a lęka słońca, bo go niezaznało, bo promienie jego zbyt jasne, zbyt gorące olśniewają do blasku nie przywykłe oczy.
— Czegóż on się lękać może, od czego bronić?
— Lęka się byś nowa Omfalia nie przykuła go do nóg swoich zamiast pędzla, z wrzecionem w ręku, bo wie że niema sił przeciw tobie, walczy i cierpi.
— On silny lodowym puklerzem, którym mu pojęcia okoliły serce, ja walki nie pojmuję nawet, gardzę miłością rozdzieloną któréj oddajem się mimo woli i chęci płacząc żeśmy jéj zwalczyć nie mogli. Ja chcę kochać życiem, istnością całą, chcę żeby mi ta miłość była modlitwą i bluźnierstwem, cnotą i zbrodnią, życiem i śmiercią!