Sewerkę i ściskając znowu płakała, ale te łzy przynosiły jej ulgę, powstrzymać ich nie mogła.
— To nic, to nic — szeptała — widzisz, jaka ja beksa.
— A głowa cię już nie boli? — pytała troskliwie Sewerka, przykładając rękę do jej gorącego czoła. — To ja narobiłam tego wszystkiego.
— Gdzież tam. Musiałam się wczoraj zaziębić i tak mi było zimno a potem gorąco — mówiła Anielka, chcąc ulżyć jej wyrzutom.
— A teraz?
— Teraz już mi ani zimno ani gorąco, już mi nic wcale. I ty mnie naprawdę kochasz?
— Kocham cię z całego serca — zawołała Sewerka z wylaniem.
— Bo widzisz, mnie się zawsze zdawało, że mnie nie lubisz i to mi było tak przykro... tak przykro.
Pojednanie było serdeczne i szczere. Raz przemógłszy swą fałszywą dumę, Sewerka z całą szczerością przyznawała się do winy, czuła, jakby z każdem słowem spadał z serca tłoczący ją ciężar, byłaby obwiniała się sama o wszystkie grzechy, kiedykolwiek przeciw Anielce popełnione, gdyby nie myśl, że tym sposobem może sprawić jej przykrość.
Rozmawiały obiedwie długo, serdecznie. Sewerka nikomu dziś nie pozwoliła posłużyć Anielce, sama przyniosła jej herbaty, czytała jej, ułożyła do snu, uściskała raz jeszcze i pytała błagalnym głosem:
Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Sewerka.djvu/113
Ta strona została skorygowana.