Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Sewerka.djvu/119

Ta strona została skorygowana.

— Och, mamo, jakeśmy się dziś dobrze bawiły — mówiła Sewerka po odjeździe gości.
— A jednak kiedy zajeżdżali, kto to wołał, że wołałby ich nie widzieć? kto się bał, że jaką niedorzeczność popełni?
— Mamo, jaka ja zawsze niemądra.
— Fredzio dziś wcale śmiesznym nie był — zauważyła Anielka.
— No tak, troszeczkę, z początku, a potem to już wcale nie — dodała Sewerka.
— Widzicie, jak to nie trzeba uprzedzać się — wyrzekła pani Sławska — ale dobrze poznać ludzi, zanim się o nich sąd wyda. Powtarzamy często: pozory są omylne, a jednak zawsze sądzimy według nich.
— Jak mama myśli — zagadnęła Sewerka — czy Fredzio pozostanie naturalnym i miłym, jakim był dzisiaj, czy też powróci do swoich śmieszności?
— Zadajesz mi trudne pytanie. Zapewne będzie to zależało od osób, z któremi się spotka.
— Jakto, mamo?
— Powodem jego przesady jest dziecinna próżność zwrócenia na siebie uwagi, gdy się przekona, że chybia celu, że śmieją się z niego, zamiast podziwiać, porzuci ją niezawodnie, tak jak to dzisiaj uczynił. Co innego gdyby słuchano go z podziwem... jak to czyniła niedawno pewna panienka.
— O mamo! mamo! — przerwała Sewerka — już tego nie przypominaj.