Właśnie wracały z miasteczka odległego o jakie ćwierć milki, gdy ujrzały na dziedzińcu ekwipaż małych Sanickich, którzy na nich czekali. Osiołki zaprzężone były teraz do eleganckiego koszyczka i zwracały oczy wszystkich, których spotykali. Nawet w Poborzu, gdzie je często widywano, wyglądały z poza płotów ciekawe głowy i główki, przypatrujące się zwierzętom u nas mało widywanym i ładnemu wolancikowi maleńkich rozmiarów.
Innym razem zapewne nasunęłoby się Sewerce porównanie tego wolanciku z prostą bryczuszką, która służyła im do spacerów, teraz jednak obie z Anielką były tak zajęte nową godnością opiekunek i wychowawczyń Dosi, sprawunkami jakie porobiły, że im to nawet na myśl nie przyszło.
— Cóżeście robiły w tym obrzydliwym miasteczku — pytał pogardliwie Fredzio — bo mówiono nam, żeście tam pojechały.
— Miałyśmy bardzo pilne zakupy — odparła Sewerka z tajemniczym wyrazem.
— Zakupy? — zaśmiała się Emilka. — Zakupy mogą tam robić wiejskie dziewczęta, ale wy...
— A właśnie my robiłyśmy sprawunki. A po chwili dodała z powagą: Są rzeczy z któremi na nikogo spuścić się nie można.
Anielka tymczasem pomagała pannie Julii wydobywać z bryczki przywiezione paczki.
— Pokażesz nam przecież, coście pokupowały? — pytał zaciekawiony Fredzio.
Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Sewerka.djvu/134
Ta strona została skorygowana.