Fredzio był zbyt grzeczny, by zaprzeczyć osobie starszej, ale uśmiechał się niedowierzająco, bo przyzwyczaił się uważać za dystyngowanych ludzi, którzy mówili paryskim akcentem i byli ubrani modnie.
Panna Julia nie zważając na jego uśmieszek, mówiła dalej:
— A co do teatru, dla czegoż mielibyśmy grać sztukę francuską? Czy chcecie wprawić się w języku?
— Nie... ale... — jąkał się Fredzio, szukając w myśli powodu, któryby jej trafił do przekonania — mamy i umiemy ją.
— Alboż to polskich sztuk brakuje? Tyle ich czytamy ładnych i zabawnych. Jest w czem wybrać.
— Czy to nie wszystko jedno polska czy francuska — wtrąciła Emilka, bo żal jej było ładnego kostiumu i menueta, którego chciała z Fredziem zatańczyć. — Przecież wszyscy mówią po francusku.
— Wszyscy — wyrzekła ze zdziwieniem panna Julia — sprobujmy do Jagusi przemówić w obcym języku.
— Przecież nie myślałam o Jagusi.
— A dla czegożby ona i inne dzieci nie stanowiły części publiczności? W teatrach są zawsze miejsca lepsze i gorsze, a teatra ludowe bywają przepełnione.
— Ale my nie gramy dla ludu, ani wiejskich dzieci — oburzył się Fredzio.
Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Sewerka.djvu/139
Ta strona została skorygowana.