cząwszy od Kochanowskiego. Wiesz, twoja mama obiecała, że nas zawiezie do jego Czarnolasu. To podobno niedaleko od Poborza.
Fredzio znalazł się w trudnem położeniu, bo mówiono o rzeczach, o których nie miał żadnego pojęcia i mówiono z takim zapałem, gdy tymczasem o jego menuecie, nawet słuchać nie chciano. Słyszał wprawdzie o Mickiewiczu, no, i o Sienkiewiczu także, bo któż o nich nie słyszał. Może nawet obiły mu się kiedy o uszy nazwiska Krasińskiego i Słowackiego, ale Kochanowski! Było to coś dla niego zupełnie nowego.
— Tak jest — pochwyciła Lucia — pojedziemy do Czarnolasu.
Fredzio, który chciał koniecznie wmieszać się do rozmowy, zły, że na niego nie zważano, uczynił to w sposób bardzo niefortunny.
— Ależ — przerwał — w Czarnolesie nie mieszka żaden Kochanowski.
Sewerka, Anielka, Lucia i Zosia, Stefek, słysząc to, spojrzeli na siebie, zdumieni tą niepojętą niewiadomością i wydała im się ona tak komiczną, iż daremnie usiłowali stłumić śmiech, chociaż czuli, że należało raczej objaśnić.
A Fredzio nie pojmując tych spojrzeń powtarzał z pewnością siebie, nie opuszczającą go nigdy.
— Zaręczam wam, że tam niema Kochanowskiego.
Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Sewerka.djvu/154
Ta strona została skorygowana.