Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Sewerka.djvu/159

Ta strona została skorygowana.

bierajac stosownie wyrazów, by one nikogo urazić nie mogły, nie użyła nawet tego słowa, ubogie dzieci.
Pani Sławska zauważyła to i doświadczyła największej przyjemności, jaką córka sprawić jej mogła.
Wówczas dzieci zbliżyły się do niej z kwiatami, krzycząc jedno przez drugie:
— Niech pani będzie zawsze zdrowa i szczęśliwa!
Józiek krzyczał najgłośniej i pierwszy też oddał swoje bławatki solenizantce, która ucałowała po kolei wszystkie dzieci.
Za dziećmi przystąpiła kobieta wiejska i chciała uścisnąć kolana pani Sławskiej, ale ona nie pozwoliła na to, patrzała na nią z pewnem zdziwieniem, bo nie mogła jej sobie przypomnieć.
— Wielmożna pani mnie nie poznaje — wyrzekła kobieta. — Byłam czarna jak ta święta ziemia, kiedy się tu przywlokłam i tylko czekałam śmierci. Nazwali mnie czarną babą, bo już nawet imienia swego nie miałam siły wymówić. Pani mnie wyratowała. Ot teraz czarna baba wybielała — dodała wesoło — jeszcze swoją dziewczynę wychowa, jeszcze może się przydać do roboty. Niech to pani Pan Bóg najwyższy nagrodzi. My tylko modlić się za panią możemy. Jak pani mnie, tak panienki przygarnęły moją Dosię, niech im Bóg da wszystko najlepsze. Nas tu dużo państwa błogosławi!
Rzeczywiście czarna baba, młoda jeszcze, niczem nie przypominała swego przezwiska. Mówiła to wszystko ze łzami w oczach i z uśmiechem na ustach, bo