— O Jezu! Jezu! — zawołała przestraszona dziewczyna.
Wobec tego dziwu miasto widziane z daleka nie czyniło na niej wrażenia, ale kiedy wjechali pomiędzy dwa szeregi kamienic i zobaczyła mnóstwo ludzi snujących się po ulicach, sklepy pełne najrozmaitszych przedmiotów, coraz szerzej otwierała źrenice, a od czasu do czasu krótki wyraz: O Jezu! wyrywał się z jej ust.
— Widzisz! to takie są miasta — mówiła Sewerka.
Ale Jagusia nie odpowiedziała, może nawet nie słyszała, co do niej mówiono, bo zdawało się, że cała jej dusza skupiła się w oczach. Jak oczarowana wodziła wzrokiem w około. Wszystko dla niej było tak nowem, tak dziwnem i tak pięknem. Dopiero gdy znalazła się w hotelowym pokoju, ochłonęła trochę z wrażenia.
— No cóż! jak ci się tu podoba — pytała ją Sewerka.
— O Jezu, panienko! aż mi się w oczach mąci, a toć jechaliśmy tym miastem z dziesięć stai, a końca ani widać jeszcze, same pałace podobniutkie do siebie, zginąć tu można.
— Mamo, mamo! — śmiała się Sewerka, — Jagusia mówi, że tu zginąć można.
— Tak samo jak tobie się zdawało przed kilku dniami, żeś zginęła w naszym lasku?
— Bo pierwszy raz byłam w lesie.
Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Sewerka.djvu/43
Ta strona została skorygowana.