— Kiedyż ten wieczór nadejdzie — mówiła ciągle Sewerka, zaglądając do każdego zegara po kolei. Jak na złość wskazówki posuwały się tak wolno, że byłaby chciała im dopomódz. Wreszcie zmęczona usiadła na werandzie, skąd widać było drogę, prowadzącą do kolei i zaczęła wzdychać.
— Ach! jak ten czas się dłuży!
— Wiadoma rzecz — wyrzekła pani Sławska, — że dłuży się on zawsze próżniakom.
— Mamo, przecież ja próżniakiem nie jestem.
— Ciekawam bardzo, Sewerko, co dzisiaj zrobiłaś?
— To dzień wyjątkowy!
— Wyjątkowe dnie zawsze wynaleźć można. To nie racya, że ktoś wieczorem przyjedzie, by cały dzień zmarnować. Gdybym się była tego spodziewała, nicbym ci nie mówiła o liście panny Julii.
— Moja mamo, kiedy ja doprawdy nic dziś robić nie mogę.
— Widzę to dobrze, ale przyznaj sama, że to niema najmniejszego sensu.
— Cóż ja poradzę!
— Trzeba umieć panować nad sobą i robić to, co do nas należy, czy nam w sercu smutno czy wesoło. Czy myślisz, że ci wszyscy, którzy pracują, nie mają takich przeszkód jak ty, że także nieraz nie spodziewają się czegoś, nie lękają o coś, a może nawet drżą o zdrowie i pomyślność ukochanych?
Sewerka chciała odpowiedzieć, jak to zwykle czynią rozpieszczone dzieci: „Kiedy ja nie mogę.”
Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Sewerka.djvu/52
Ta strona została skorygowana.