na nakazała powrót do domu, żegnały się, obiecując sobie często tę przyjemność ponawiać.
Po wyjeździe gości Sewerka była zamyślona, a wieczorem mówiąc matce dobranoc, zaczęła ją prosić o taki maleńki powozik z osiełkami, którym mogłaby wozić ją na spacer, Anielkę i pannę Julię.
— Oho — wyrzekła, śmiejąc się pani Sławska — widzę, że zbytki sąsiadów w główce ci przewróciły.
— Nie mamo — zawołała zarumieniona dziewczynka — ale dla czego jabym tego samego mieć nie mogła?
— Bo to wydatek znaczny i niepotrzebny zupełnie.
— Proszę mamy, słyszałam nieraz, że jesteśmy równie bogaci jak Saniccy.
— Naprzód nie wiemy, co się dzieje w cudzej kieszeni, powtóre, cudze wydatki do niczego nas nie obowiązują. Jest to najfałszywszy zwyczaj, oglądać się w takich razach na drugich. Czy nie wiesz, jakie to zwierzęta naśladują ślepo wszystko, co zobaczą, choćby to były rzeczy najniedorzeczniejsze.
— Mamo! mamo! — przerwała zawstydzona Sewerka — ja przecież małpką nie jestem.
— A dla czego napierasz się tego, o czem nie pomyślałabyś wcale, gdybyś nie zobaczyła u innych.
— Kiedy to takie ładne, przyjemne i pożyteczne nawet.
— Szczególniej pożyteczne.
— Przecież mama często w lecie jeździ w pole i do innych folwarków, nie byłoby już potrzeby za-
Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Sewerka.djvu/88
Ta strona została skorygowana.