z całym domem na obiad, i że wprost z kościoła do nich pojadą, Sewerka zrobiła niezadowoloną minkę i spytała:
— Dla czego tam mamy jechać?
— Państwo Saniccy są to nasi najbliżsi sąsiedzi, rodziny nasze znały się oddawna, doznaliśmy od nich wiele uprzejmości, dla czegoż więc miałabym nie przyjąć ich zaprosin?
— Bo... bo mama sama mówiła, że Fredzio jest śmieszny a Emilka... Emilka także jest ze swoją francuszczyzną nieznośna...
— To jeszcze nie racya, bym zrywała stosunki z dawnymi znajomymi. Fredzio i Emilka mają swoje śmieszności, ale pomimo to jestem pewna, że w gruncie są to dobre dzieci i z czasem się o tem przekonasz.
— Ja ich nie lubię.
— To bardzo źle. Nie trzeba sądzić z pozoru. Nietylko dzieci, nawet ludzi na świecie jest mało, którzy by nie mieli jakiegoś ale, i my mamy je także z pewnością. Gdybyśmy chcieli przestawać z samemi doskonałościami, musielibyśmy obchodzić się bez towarzystwa, a z pewnością obchodzonoby się bez naszego — dodała, śmiejąc się pani Sławska.
— Mamo! ty przecież jesteś doskonałą.
— Niestety! — mówiła rozweselona mama, — Bóg widzi, jak mi do tego daleko, ale skoro sądzisz, że taką jestem, to powinnabyś zwracać więcej uwagi na moje słowa.
Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Sewerka.djvu/93
Ta strona została skorygowana.