mego cesarza, i narąbali w niej drzewa. Lecz wracając z naładowanym wozem, natknęli się przypadkiem na cesarza; kiedy tenże się dowiedział, skąd im droga, rozgniewał się na szkodników i najeźdźców cudzej własności. »Wtedy barbarzyńscy owi woźnice, kilku łacińskiemi słowami (Boże odpuść) władający«[1], przyznali się, że są w służbie u Przerembskiego, a cesarz, udobruchany tą niespodzianą przemową, zaśmiał się i dziwował wraz z innymi, »że nawet woźnice w Polsce po łacinie mówią«. Przypominam, że słynny Montaigne opowiada w swych Essais (I, 25) o służbie w jego domu rodzinnym podobny szczegół. Wskutek długoletniego osłuchania się pochwytali domownicy niektóre frazesy łacińskie i popisywali się niemi od czasu do czasu: zdołali choćby kaleczyć łacinę, — jargonner, jak się Montaigne wyraża.
Był to więc w Polsce zapewne objaw dość wyjątkowy, coś jakgdyby dziś znajomość niejaka francuszczyzny wśród służby. Łaciny używano tak często w publicznych przemowach i występach, tak przepajano nią w nauce, że nawet prości ludzie mogli się z nią nieco oswoić i spoufalić. Przypominam, że poezje, pochwalne hymny i okolicznościowe żarty za Zygmunta Starego wyrażano w łacińskim języku, że prawo i sądy używały łaciny, a chociaż, jak się przekonamy, po Zygmuncie Starym stosunki się zmieniły, to i w następnych czasach dzierżyła łacina jeszcze przydłużej uprzywilejowane stanowisko, jako język uroczysty, wykwintny i jako mowa poezji[2].