we włoskim[1]. Życie uważali oni za anarchję, a zato sławili stałe, niewzruszone prawidła uwielbianej przez nich łaciny.
Skromne były w pierwszej ćwierci szesnastego wieku literatury polskiej początki. Potrzeby religijne ją wywoływały, obok tego pojawiały się druki, które na sposób średniowieczny bajką lub moralnemi wywodami miały rozrywać lub budować ludzi. Drukarze z Niemiec przybyli, jak Wietor i Ungler, »wmieszkani, a nie urodzeni Polacy«, szli, jak widzieliśmy, na rękę temu prądowi. Nie będziemy śledzić w szczegółach tego uruchomienia polskich tłoczni; ogólnie twierdzić można, że około r. 1520 i krótko przedtem ważniejsze już objawy w tej dziedzinie stwierdzić zdołamy. Z r. 1522 mamy wydanie (pierwszy druk tego dziełka ukazał się już nieco wcześniej) Żywota Pana Jezu Krysta, napisanego przez Baltazara Opecia. Jest to przekład z łaciny; tłumacz biedzi się z językiem w swej wolnej przeróbce. Przedmowa zwraca się do Elżbiety, królewny polskiej a potem księżnej lignickiej, siostry Zygmunta Starego, co »dla rozmnożenia pisma polskiego, w którem się osobliwie kochała, nakładu nie żałując, ten niniejszy żywot Pana Jezusów wypisać dała«. Obok potrzeby duszy występuje więc tu już druga dążność, patrjotyczna, do »rozmnożenia pisma polskiego«, a to wyrażenie powtarza się odtąd wielokrotnie po starych naszych księgach.
W tych czasach rozwinął także wielką działalność Biernat Lubelczyk[2], który w celu tego »rozmnożenia pisma polskiego« tłumaczył wiele utworów obcych, z łaciny