Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/108

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ  XI.

Wypada nam teraz na krótki czas wstrzymać bieg naszéj powieści, aby zdać sprawę z okoliczności poprzedzających przykre położenie Miss Izabeli, z którego ją niespodziewanie i w saméj istocie niechcący Ernseliff, Eliot i ich przyjaciele ocalili.
Nad rankiem poprzedzającym noc, w któréj dom Halberta napastowano i zrabowano, Elisław wezwał swoją córkę do przejścia się w oddaloną stronę okolicy zamku. Słyszeć i słuchać było to jedno na sposób wschodni. Ale Izabela drżała, gdy milcząca towarzyszyła ojcu po dzikiéj ścieszce, która już się snuła wzdłuż brzegu rzeki, już szła pod górę aż do skał tu i owdzie brzeg tworzących. Jeden tylko sługa, dla swego podobno głupstwa wybrany, szedł za niemi. Izabela wniosła z milczenia ojca, że dla tego samotne i oddalone obrał miejsce, aby wrócić do przedmiotu, o którym tylekroć z nią mawiał, to jest do zalotów Sir Fryderyka, i że nad tém myśli, w jaki sposób najdzielniéj przedstawić konieczność przyjęcia jego ręki. Lecz jéj obawa zdała się z początku zupełnie bezzasadną: kilka słów od czasu do czasu do niéj przez ojca mówionych, stosowało się do romantycznéj piękności okolicy, przez którą szli i któréj charakter za każdym krokiem zmieniać się zdawał. Na te uwagi, które jednak zdawały się wypływać z zajętego poważniejszemi stosunkami umysłu, Izabela odpowiedziała z wszelką niewymuszonością, jakiéj tylko dozwalały wzburzenia wewnętrzne, któremi wyobraźnia ją trapiła.
Tak doszli, przerywaną często rozmowę z przykrością utrzymując, aż do środka lasku, któren się składał z wy-