Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/110

Ta strona została przepisana.

kiemi Sir Fryderyka odstręczyłaś i mnie świeżo nie mało obraziłaś?
— Jeżeli moje postępowanie nieszczęściem nie podoba ci się, nie mogę dość tego odżałować. Lecz nie podobna byś gniewał się o to, żem się uszczypliwie Sir Fryderykowi odcinała, gdy bezwstydnie do mnie się odzywał. Ponieważ zapomniał, z kim mówi, wtedy było czas pokazać mu, że przynajmniéj z niewiastą ma sprawę.
— Zachowaj twoją śmiałość dla tych Izabelo, co się z tobą wdają w te rozprawy, — odpowiedział ojciec ozięble, — mnie już ten przedmiot nudzi, i już o nim mówić nie chcę więcéj.
— Bóg niech cię za to błogosławi kochany ojcze, — odpowiedziała Izabela chwytając jego usuwającą się rękę. — Nic nie możesz rozkazać, coby dopełnić trudno mi było, tylko nie każ znosić natręctwa tego człowieka!
— Jesteś grzeczną wtenczas Izabelo, kiedy ci przystałoby być posłuszną, — odpowiedział nieprzebłagany ojciec, usuwając rękę z jéj czułego uścisku: — Nadal zaś moję dziecię, sam się podejmę pracy udzielania ci dobréj rady, choćbyś sobie w niéj nie smakowała. Miéj się na ostrożności!
W téj chwili wpadło na nich czterech łotrów: Vere i jego sługa dobyli kordelasów, które według ówczesnego zwyczaju ustawicznie noszono dla bronienia siebie i zasłonienia panny. W czasie jednak, gdy każdy ucierał się ze swoim przeciwnikiem, dwóch drugich pachołków zaniosło Izabelę w gęstwinę i wsadziło na konia, który tam stał gotowy z kilku innymi. Potém napastnicy wzięli ją pomiędzy siebie i chwytając cugle umykali w największym pędzie. Przebywszy wiele krętych i ciemnych dróg, doliny i wąwozy, oparzyska i trzęsawice. stanęli wreszcie