mniéj okazuje uczucia, niż ja, gdyby mi zaginął lub dostał się napowrót młody charcik. Mój umysł wcale nie jest tak nieugięty, ani moja nienawiść na istniejący rząd tak wkorzenioną, żeby mię okryła ślepotą na niebezpieczeństwo tego przedsięwzięcia.
— Dla czegóż tedy w takowe się plączesz? — zapytał się Rateliff.
— Bo kocham z całego serca tego biednego wygnanego króla, a mój ojciec oddawna był przywiązanym do Stuartów. Radbym także zapłacić dworakom, co frymarczyli starą Szkocyą, któréj korona tak długo była niepodległą.
— I dla tych to Szkotów, — odpowiedział przestrzegający przyjaciel, — zamierzasz pogrążyć twoją ojczyznę w klęski wojenne i siebie samego w nieszczęście?
— Ja? bynajmniej! Ale, jeżeli raz ma być wojna, to czem prędzéj tém lepiej; w czekaniu nie stajemy się młodszymi. Uspokój się, a co się tyczy szubienicy, nie widzę, mówiąc z Falstafem w Henryku VII Szekspira, — dlaczego ciało moje nie ma przypaść krukom tak do smaku, jak czyje inne?
— Panie Mareschall! lękam się o ciebie, — odpowiedział Rateliff.
— Mocnom obowiązany panie Rateliffie, — ale nie życzę, abyś oceniał nasze przedsięwzięcie ze sposobu w jaki je popieram. Mędrsi ludzie ode mnie należą do niego.
— I mędrsi od ciebie mogą w wielkie wpaść błędy, odpowiedział przyjaciel napominającym tonem.
— Może, ale oni nie mają płochliwego serca. I abyś panie Rateliffie twojemi napomnieniami go bardziéj nie obciążał, żegnam się z tobą aż do objadu, na którym naocznie się przekonasz, że moje obawy apetytu wcale nie umniejszyły.