Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/128

Ta strona została przepisana.

cenie odwagi swoich gości, że prawie znać było, iż sam cokolwiek tchórzył.
Rateliff patrzał na wszystko ze spokojnością bacznego, lecz nieuprzedzonego widza. Sam tylko Mareschall, wierny swojemu charakterowi porywczemu i płochemu, jadł i pił, śmiał się, żartował, i zdał się nawet weselić, z powodu tego zamieszania towarzystwa.
— Cóż stłumiło nasz szlachetny zapał? — zapytał się. Wygląda to, jak gdybyśmy byli na obchodzie pogrzebowym, gdzie kondukt jest niemy, a karawaniarze hojnie się raczą, i tu rzucił okiem na dolny koniec stołu: Elisławie, czy podniesiesz się. Czy usnęła twoja odwaga? Cóż zaś skruszyło mężny umysł szlachetnego rycerza Langlej?
— Mówisz jak nierozsądny, — odpowiedział Elisław, nie widzisz ilu z nas tu brakuje?
— Cóż to szkodzi! Nie wiedziałeś tego wprzódy, że połowa ludzi chętniéj plecie niż działa? Co do mnie, cieszę się, że przynajmniéj dwie trzecie części naszych przyjaciół się stawiło; lubo się lękam, że jedna połowa tylko przyszła, aby w najgorszym przypadku bankietu nie stracić.
— Jeszcze nie mamy pewnych wiadomości z nadbrzeża, o przybyciu króla, — rzekł drugi wymuszonym, stłumionym głosem, zwykle będącego znakiem straconego serca.
— Ani słowa od hrabiego D...., ani od kogo innego z południowéj granicy.
— Któż to? — zawołał Mareschall tonem teatralnego rycerza, — któż to, co mężów Anglii za towarzyszy sobie życzy? Czyż mój stryj Elisław nie zacnym człowiekiem?... Czy nam śmierć przeznaczona.
— Dla Boga, — przerwał Elisław, — nie nudź nas twoją brednią Mareschallu.