Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/133

Ta strona została przepisana.

prosił resztę gości, którzy spoinie z Westbrunflatém dzielnie łykali z butelki i stale przy niéj wytrzymywali, że mu stół opuścić przychodzi, aby ze swemi gorliwemi spólnikami spokojnie obmyślić potrzebne przysposobienia. Przeproszenie tém miléj przyjęto, że ich oraz prosił, szukać rozrywki ciągle w pokrzepiających napojach, jakich piwnice zamku dostarczały. Głośne oklaski towarzyszyły im. Imiona Vere i Langlej, a przed wszystkiemi Mareschall, napełniły powietrze okrzykami radości, i jeszcze zostały tejże nocy powtarzane przy wypróżnieniu ogromnych kubków wina.
Gdy naczelnicy zostali sami, spojrzeli na siebie z jakiemś pomieszaniem, które w posępnych rysach sir Fryderyka przemieniło się w wyrażenie śmiesznego smutku. Mareschall, przerwał pierwszy milczenie i zawołał z zapałem.
— Oto jużeśmy wsiedli na okręt! Panowie! teraz rozspinajcie żagle!
— Tobie należy nam składać dzięki, że tak daleko poszło, — odpowiedział Elisław.
— Prawda, ale nie wiem jakie dzięki mi złożycie, — odpowiedział Mareschall, — gdy wam pokażę ten list, który mnie właśnie przed stołem doszedł. Służący mój powiedział, że dał mu go jakiś człowiek nieznajomy, który jak piorun wierzchem uleciał, poleciwszy mu oddać mi ten list do własnych rąk.
Elisław otworzył go niecierpliwie i czytał głośno.

Edymburg
Szanowny Panie!

Ponieważ winien jestém twojéj rodzinie nieograniczoną wdzięczność za doznane dobrodziejstwa i dowiedziałem się, że należysz do stowarzyszenia śmiałków, które prowadzi interesa domu Jakóba i kompanii dawniéj ku-