Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/138

Ta strona została przepisana.

— Z własném zezwoleniem spodziewam się — odezwał się Mareschall, — gdyż na moje słowo nie będę obojętnym, gdyby moją kuzynkę gwałtém chciano do ołtarza poprowadzić.
— Dyabli niech porwą taką zapaloną głowę, — mruknął Elisław, — a potém głośno przydał: tak, tak z własném zezwoleniem. Za kogo mnie uważasz Mareschallu? Czyż sądzisz, że córka moja potrzebuje opieki przed samowolą ojca? — Zapewniam cię, że panna Izabela Vere nie czuje wstrętu do sir Fryderyka.
— Ani do przyjęcia jego nazwy i zostania panią Fryderyko wą Langlej?
— Ależ tak, powiadam ci, potwierdził Elisław z pewną niecierpliwością.
— To mnie cieszy, bo pragnąc być otwartym, muszę wyznać, że to tak nagłe zażądanie jéj ręki i równie nagłe przyzwolenie, cokolwiek obudziło we mnie podejrzenie i zaniepokoiło.
— Nie dziwię się temu, — odezwał się Elisław, — bo i mnie ta taka nagłość żądania nabawia nie małego kłopotu. — Dziewczęta nie lubią tego, pragną, aby o nie długo proszono, błagano, nawet serce ich wyżebrywano, gdybym więc Izabelkę znalazł niechętną lub zupełnie do zawarcia tego małżeństwa nie skłonną, to w takim razie sądzę, że sir Fryderyku rozważysz......
— Nic nie rozważę panie Vere, albo ręka twojéj córki dziś wieczór, albo odjadę choćby o północy. To ostatnie moje słowo.
— Niech tak będzie, — odrzekł Elisław — oddalam się. Pomówcie o dalszych środkach względem naszych uzbrojeń: ja tymczasem chcę córkę przygotować do nagłéj odmiany jéj położenia.
To powiedziawszy opuścił pokój.