Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/148

Ta strona została przepisana.

— Mis Vere sama, — odezwał się po chwili, — do tego zalana łzami. Co to jest?
— Opuść mnie panie Rateliff, — wyjąkała nieszczęśliwa dziewica, proszę cię zostaw mnie samą, opuść mnie, opuść....
— Nie panno Vere, nie mogę cię opuścić, już dawno pragnąłem przed wyjazdem ztąd z tobą pomówić, ale zawsze starano się temu przeszkodzić. Będę wiec korzystać z téj sposobności, zwłaszcza że obowiązek skłania mnie do tego.
— Nie mogę z tobą mówić panie Rateliff, przyjmij ode mnie najserdeczniejsze pożegnanie, ale na miłość Boską opuść mnie.
— Dobrze, nie będę długo mordować cię swojem natręctwem, ale powiedz mi tylko, czy to prawda, że ten nienawistny dla ciebie związek ma się odbyć dziś jeszcze przed północą? Słyszałem idąc po schodach rozmawiających o tém służących, i że rozkazano przygotować do obrzędu kaplicę.
— Na Boga panie Rateliff, przestań, widzisz jaką boleść sprawiają twoje słowa.
— A więc to prawda, masz więc dziś jeszcze być zaślubioną Sir Fryderykowi Langlej? Nie, to być nie może, to stać się niepowinno.
— Stanie się przecie, bo inaczéj mój ojciec zgubiony.
— Sama więc siebie dajesz na ofiarę dla ocalenia tego, który... ale szlachetność dziecka niech go rozgrzeszy z przewinień obciążających jego duszę. Cóż jednak począć gdy czas tak szybko ubiega? Gdybym miał całą dobę do rozporządzenia, znalazłbym sto środków do wydobycia cię z tego nieszczęścia, obecnie mogę ci jeden przedstawić. Słuchaj panno Vere, potrzeba abyś natychmiast wybłagała pomoc