Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/150

Ta strona została przepisana.

los panno Vere, choć się z pozoru wydaje tak biedną i nic nieznaczącą istotą. Goście i słudzy zabawiają się w izbach, naczelnicy knują daléj swoje zbrodnicze spiski, konia mam już gotowego w stajni a drugiego przygotuję dla ciebie i przyprowadzę go do furtki ogrodowéj. Nie lękaj się pani niczego, zawierz mojéj dla cię życzliwéj przyjaźni i bądź przekonaną, że to jest jedyny środek który je-źli się powiedzie, uwolni cię stanowczo od zostania żoną Langleja.
— Wierzę ci panie Rateliff, — odrzekła Izabela, — bo cię zawsze ceniłam jako człowieka zacnego. Pójdę zatém za twą radą i będę czekać przy furcie ogrodowéj.
Jak tylko Rateliff ją opuścił, zasunęła drzwi, i zeszła tylnemi schodami stykającemi się z pobocznym pokojem prowadzącym do ogrodu. Tu zawahała się chwilkę: cała ta nocna wyprawa, zdawała się jéj być za śmiałą a nawet awanturniczą, i kiedy bijać się z myślami nie wie co zrobić, czy pójść za radą przyjaciela, czy też wrócić do opuszczonego pokoju, usłyszała rozmowę służących zajętych porządkowaniem kaplicy.
— Zostać żoną, — mówił jeden z nich, — człowieka tak złego i niegodziwego, to lepsza śmierć jak takie za mąż pójście. Boże odwróć każdego od podobnego nieszczęścia.
— O! tak, — pomyślała Izabela, — lepsza śmierć jak taki związek.
Przeszła zatém szybko przez pokój i wbiegła do ogrodu. Rateliff czekał już z końmi na umówionem miejscu. Ruszyli szybko i w kilka minut dojechali w milczeniu do drogi prowadzącéj do chaty pustelnika. Izabelę nową ogarnęła obawa:
— Panie Rateliff, — rzekła wstrzymując konia, — nie jedźmy daléj. Na wyprawę tak dziwną nigdybym się była