Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/153

Ta strona została przepisana.

— Co do niéj, nie wiem, ale on znał całą szpetność swojéj postaci, i ta świadomość dręczyła go jak zmora. Jestém, mawiał mi często... to jest, do człowieka który posiadał jego nieograniczone zaufanie, otóż mawiał często do niego: jestém pomimo wszystkich twoich dowodzeń, biedną, nędzną poczwarą, którą raczéj należało udusić w kolebce, aniżeli skazywać na czołganie po ziemi i straszenie ludzi i świata całego. Człowiek do którego to mówił, daremnie starał się wyrobić w nim inne przekonanie, dowodząc bardzo wymownie, iż zalety duszy jakie posiada, umysł wszechstronnie wykształcony mają bez porównania większą przewagę niż znikome wdzięki ciała, ale biedak zwykle w takich razach odpowiadał: rozumiem to wszystko, ale mówisz jak zimny stoik a przynajmniéj jak stronny przyjaciel. Można to znaleść w każdéj książce poważniejszéj, w każdéj filozofji tylko nie oderwane kwestye traktującéj, która żadnego oddźwięku w naszem sercu znaleść nie może. Wreszcie, mówił daléj zapalając się coraz więcéj, czyż zwykle wyobrażając sobie przyjaciela a tym bardziéj ukochanéj, nie przedstawiamy sobie postaci ich jeżeli nie w najpowabniejszych rysach, to przynajmniéj w takich, co nie obudzają ani wstrętu ani obrzydzenia? Nie jestże więc taka jak ja poczwara, niejako z natury wyłączona od wszystkich rozkoszy, jakiemi zwykle darzy przyjaźń i miłość swoich wybrańców? Tak, tak, jestém najstraszliwszym na świecie nędzarzem i samo tylko bogactwo moje powstrzymuje wszystkich, może nawet Letycyę i ciebie, od unikania mnie jako istoty obcéj wam a tém nienawistniejszéj, że ma oszpecone do człowieka podobieństwo, jakie znajdujemy w pewnéj rassie zwierząt człowiekowi tak obrzydliwéj dla tego, że zdaje się być jego karykaturą.
— Ależ to są myśli panie Rateliff, człowieka mającego pomieszanie zmysłów.