Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/158

Ta strona została przepisana.

dłużéj taić, będąc blisko pustelni. Oto panno Vere, nie mogę ci towarzyszyć, i sama musisz udać się do niego.
— Sama?... niepodobna!
— Musisz, — odpowiedział Rateliff, — zatrzymam się tu i zaczekam na ciebie.
— Czy nie odjedziesz ztąd? — zapytała Izabela, — lecz odległość tak jest wielka, że niedosłyszysz mnie, gdybym nawet wołała na ratunek.
— Nie obawiaj się! Staraj się z największą ile możesz przezornością, przytłumić najmniejszy znak bojaźni. Pomyśl, że najsroższa i ustawną jego męczarnia pochodzi z przekonania o szpetności swojéj postaci. Puść się daléj tą ścieżką mimo nawpół zwalonéj wierzby, zawsze po lewéj, bo po prawéj jest grunt bagnisty. Żegnam cię na krótki czas! pomnij, jakie nieszczęście cię czeka, a niechaj ta myśl wszelką obawę w tobie pokona.
— Panie Rateliff, — odrzekła Izabela, — żegnam cię! Jeśliś zawiódł nieszczęśliwą, straciłeś nazawsze wiarę moją w twoją szlachetność i uczciwość, sławę rzetelności i honoru, któremu zawierzyłam.
— Na mój honor, na moją duszę! — zawołał Rateliff donośnym głosem, gdy przestrzeń między niemi coraz się powiększała: zaręczam cię. że jesteś bezpieczną, zupełnie bezpieczną.




ROZDZIAŁ  XVI.

Ośmielona zapewnieniem swego towarzysza, Izabela posuwała się samotna wśród ciemności nocnéj: w miarę jednak oddalania się od niego, odwaga ją opuszczała. Krzepiąc się przecie o ile mogła, stanęła wreszcie przed