trup, długie włosy stargane w podróży, spadały na barki i piersi, jak mokre żagle wiszące naokoło masztu, kiedy burza już ustała i rozbity okręt leży na brzegu.
Karzeł przerwał pierwszy milczenie raptowném zapytaniem:
— Niewiasto! jakaż niedola sprowadziła cię tutaj?
— Niebezpieczeństwo mego ojca, i twój własny rozkaz, — odpowiedziała cicho ale wyraźnie.
— I ode mnie spodziewasz się pomocy?
— Tak jest, jeżeli mi ją zechcesz udzielić.
— A zkądże mogę do tego środki posiadać? — zapytał Karzeł z szyderstwem. — Alboż ja podobny jestém do tego, co za krzywdę mścić się potrafi? Alboż ta dziura moja jest pałacem, w którym możny przemieszkuje, mogący błagającéj piękności pomoc udzielić? Moja panno żartowałem tylko z ciebie, gdym cię zapewniał o pomocy swéj w razie gdybyś o nią prosiła.
— W takim razie, nic mi nie pozostaje, tylko oddalić się ztąd i poddać się nieszczęściu, jakie los dla mnie przygotował.
— Nie! — odezwał się Karzeł zastępując jéj drogę do wyjścia, tak mnie nie opuścisz, musimy się z tobą lepiéj porozumieć. — Dla czego istota żyjąca ma szukać pomocy u drugiéj podobnéj, dla czego nie ma polegać jedynie na saméj sobie? — Przyjrzyj mi się i wiedz, że ja pogardzone przez wszystkich i najułomniejsze stworzenie na tym padole nędzy, nie żądałem nigdy od nikogo żadnego ratunku. Te mury sam wystawiłem, te sprzęty sam wyrobiłem własnemi rękami, a tém, — i przy tych słowach wydobywszy długi sztylet, który zawsze przy sobie nosił, mówił daléj z wzrastającą coraz bardziéj dzikością: a tém ostrzem, mogę w razie potrzeby iskrę życia mieszkającą
Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/161
Ta strona została przepisana.