Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/164

Ta strona została przepisana.

przejąć mnie trwogą, jednak patrz, nie drżę i nie lękam się i wszelką bojaźń odrzucam od siebie z pogardą. Czyś człowiekiem jak inni, czy piekielnym duchem, jestém najpewniejsza, że nie zechcesz skrzywdzić téj, która w najdolegliwszéj swój boleści przyszła do ciebie o pomoc i ratunek. Byłoby to niegodnem każdego, tymbardziéj człowieka co godność swą czuje i właściwie ją ocenia.
— Prawdę rzekłaś dziewczyno, — odpowiedział Karzeł, — byłoby to niegodnem, wróć więc do domu i nie lękaj się tego czém ci grożą. Wezwałaś méj pomocy, dam ci ją i to jak najskuteczniejszą.
— Ale ojcze! może nie wiesz, — zawołała Izabela, że dla ocalenia ojca przyrzekłam téj jeszcze nocy oddanie ręki méj człowiekowi, którym się brzydzę.
— Téj jeszcze nocy, a o któréj godzinie?
— Przed samą północą.
— To już niedługo, — odrzekł Karzeł cokolwiek zakłopotany, — ale nie lękaj się, jeszcze i tak znajdę czas do ocalenia cię.
— O! mój ojcze, nie opuszczaj mnie! — odezwała się Izabela błagającym tonem.
— Ojciec twój, — rzekł Karzeł, — był i jeszcze jest najzajadliwszym moim nieprzyjacielem. Bądź jednak spokojną, ocali go twoja szlachetna dusza. A teraz wracaj do domu, gdybyś się tu dłużéj zatrzymała, mógłbym znów wpaść w niedorzeczne marzenia, z których się zaledwie ocknąłem. Ufaj mi i bądź przekonaną, że nawet u stóp ołtarza wybawić cię mogę od nienawistnego ci małżeństwa. Bądź zdrowa, wracaj bo czas nagli, a mnie działać potrzeba.
Poprowadziwszy ją potém do drzwi chaty, odsunął rygle, a Izabela szybko pobiegła do miejsca, w którém Rateliff na nią oczekiwał.