Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/165

Ta strona została przepisana.

— Cóż, jakże rozmowa wasza skończyła się? — zapytał z niespokojnością.
— Przyrzekł wszelką pomoc, — odrzekła Izabela, ale jakże ją spełnić potrafi?
— Bądź spokojną panno Vere, kiedy przyrzekł nie wątp i bądź najzupełniéj przekonaną, że spełni obietnicę. W téj chwili od strony chaty pustelnika dało się słyszeć silne gwizdanie.
— To on mnie wzywa panno Vere, — odezwał się Rateliff, — muszę więc koniecznie udać się do niego. Wracaj zatém sama do domu i zostaw tylne drzwi do ogrodu otwarte.
Powtórne gwizdanie tylko głośniejsze i dłuższe dało się znowu słyszeć.
— Idę, idę, — zawołał Rateliff, i wspiąwszy konia ostrogą, pośpieszył przez puszczę ku chacie pustelnika.
Izabela miotana wrażeniem z odbytéj z Karłem rozmowy, spiesznie powróciła do zamku, zostawiła drzwi w ogrodzie nie zamknięte, jak to jéj Rateliff zalecił, i gdy weszła do przedsionka pałacu, spotkała ojca wychodzącego na jéj spotkanie.
— Byłem dwa razy u ciebie, — rzekł z pewnym rodzajem wymówki, pukałem, dobijałem się nawet, a nie wiedząc żeś wyszła do ogrodu, sądziłem że rozmyślnie tak uporczywe zachowujesz milczenie.
— Tak, rzeczywiście używałam przechadzki mój ojcze, ale przypomnij sobie, że chwile te ostatnie mojéj swobody, miałam przepędzić samotnie.
— Nie zapomniałem twéj prośby moje dziecko, i chciałem tylko przypomnić, że czas się zbliża, że należałoby pomyślić o stosownym przystroju, a jak widzę ubiór twój żadnéj nie uległ zmianie i włosy masz roztargane. Jak jeszcze raz przyjdę, niechże cię znajdę zupełnie gotową,