Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/19

Ta strona została przepisana.

— To prawda Bartłomieju, ale to było w czasie szarych djabełków i podobnéj zgrai. Bóg wie jakie niedorzeczności wówczas sobie rojono; wszystkie te bajki zupełnie teraz poszły w niepamięć i nikt już o nich nie wspomina, od czasu jak długie owce hodujemy.
— Tém gorzéj, tém gorzéj, — odpowiedział staruszek: — często wam powiadałem, że ojciec jego nie małoby się zadziwił, gdyby teraz zmartwychwstał, i wszystko ujrzał przewrócone do góry nogami. Jakżeby się zmartwił, zobaczywszy ten śliczny kawałek gruntu, na którym teraz pług zapuszczono, gdzie zawsze siadywał i pocieszał się widokiem krów z gór schodzących.
— Milcz Bartłomieju, — przerwał mu pan: — pij twoją wódkę i nie wtykaj nosa do rzeczy, które do ciebie nie należą.
— Za wasze zdrowie mości panowie! rzekł pastuch: wypróżnił swój kieliszek i wychwaliwszy przecudowność trunku, tak daléj mówił: — prawda, tacy jak my, nigdy nie powinni o niczem stanowić, ale żal wszelako ślicznego kawałka gruntu słońcem oświetlonego, byłoby to dobre schronienie dla jagniąt, w tak przeraźliwie ostre powietrze.
— Ej wszak ci wiadomo Bartłomieju, że teraz pasza tam się rodzi: dobrzeby nam było, gdybyśmy jeszcze nie jedną godzinę czasu na owem miejscu strawili, na opowiadaniu sobie śmiechu godnych historyjek o Czarnym Karle, i podobnych temu bredni, jak się zwykle robiło gdy jeszcze krótkie owce chowano.
— Tak, to nie inaczéj, — odrzekł parobek: — krótkie owce mało są intratne panie.
Tu wdał się raz jeszcze w rozmowę mój uczony i godny protektor, robiąc uwagę, że względem długości jednéj i drugiéj owcy istotnéj nie znajduje różnicy.