Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/30

Ta strona została przepisana.

Dobre mam sumienie, choć się trochę między dziewczęty chełpię i czasami w szynku w czuby chodzę; nie warto o tém mówić. Nie chcę się chlubić, ale jestém najspokojniejszy na świecie chłopak.
— A Ryszard Turnbull, któremu głowę roztrzaskałeś? a Wilhelm Winton, do któregoś nawet strzelił.
— Ej Ernseliffie, aż nadto mnie bierzesz na spowiedź. Ryszarda głowa już wyleczona, a w Boże Narodzenie spór dokończyliśmy, co tyle znaczy, jakbyśmy się pogodzili. I z Wilhelmem także pojednałem się; nieborak... ale to było tylko kilka ziarnek śrutu za półkwaterek wódki, sam bym na to przystał. Ale Wilhelm jest z wioski tam w dolinie położonéj dla tego zaraz tak się rozgniewał. — Wracając do czarownic — gdyby też która nas spotkała.
— To się zgadza z podobieństwem do prawdy, — mówi młody Ernselif, — patrz Halbercie oto stoi twoja stara czarownica.
— Powiadam, — rzecze daléj Halbert, z pogardliwem skinieniem, — gdyby nawet stara wróżka sama z pod ziemi wystąpiła, jeszczebym w to nieuwierzył. Ale Boże nam dopomóż, Ernseliffie co to tam być może!




ROZDZIAŁ  III.

Przedmiot, który młodego ziomka śród jego odważnych oświadczeń zastraszył, na chwilę nawet zatrwożył jego mniéj bojaźliwego towarzysza. Księżyc, który podczas ich rozmowy wschodził, walcząc z obłokami, albo używając wiejskiego wyrażenia, zapadając w obłokach zlewał na ziemię chwilami mdłe światło. Jeden z jego promieni, który oświetlił wielki słup granitowy, do którego się teraz zbli-