Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/37

Ta strona została przepisana.

łajał (Gracy nie była między niemi), wyrwał jednéj świecę z rąk i wprowadził gościa do mieszkalnego pokoju. — Był to krużganek sklepiony i brukowany, dom bowiem niegdyś służył za miejsce obronne: porównany z mieszkaniami dzisiejszych dzierżawców, wydawał się posępnym i mizernym, ale wielkim trzeszczącym ogniem torfowym oświetlony, był dość dobrym w oczach Ernseliffa, w porównaniu z ciemną i dziką puszczą.... Kilkakrotnie powitała go najuprzejmiéj godna staruszka, pani domu, któréj ubiór składał się z sukni porządnéj, dobrze na niéj leżącéj, z wełny przez nią samą uprzędzonéj, a czepek złotym łańcuchem i zausznicami przystrojony, okazywał zamożną dzierżawczynię: siedziała przy kominie na krześle z rokiciny splecionem i urządzała wieczorne zatrudnienie młodych dziewcząt i kilku rubasznych dziewek, które za młodemi przełożonemi przy kołowrotkach zasiadać zwykły były.
Zaraz po przywitaniu Ernseliffa i spiesznem sporządzeniu sutéj wieczerzy, zaczęły babunia i siostry żartować z Halberta z powodu, że nie był szczęśliwym na polowaniu:
— To co Halbert przyniósł, nie potrzebowało wcale takiego ognia, jaki Anusia w kuchni rozpaliła, — rzekła jedna z sióstr.
— Doprawdy, — powiedziała druga, — gdy rozżarzemy popiół torfowy, potrafimy w nim upiec zwierzynę naszego Halberta.
— Albo też przy świecy, jeżeli jéj wiatr nie zgasi, mówiła trzecia, — na jego miejscu, wołałabym przynieść czarną wronę, niżeli trzy razy do domu przyjść nie wydmuchnąwszy ani rogu kozła.
Halbert obrócił się kolejno do każdéj z nich, spojrzał na nie z czołem zmarszczonem, którego groźbę miły