Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/44

Ta strona została przepisana.

Eliot i on wspólnie natężyli swe siły i podnieśli kamień na wał. — Karzeł doglądał okiem dozorcy robotników, i ponurą, postawą okazywał swą niecierpliwość z długiéj chwili czasu, na tém strawionéj. Wskazał im drugi, który podobnież na mur włożyli, potém trzeci, czwarty, i tak daléj mu służyli, lubo nie bez mozołu, albowiem wskazywał im same najcięższe głazy.
— Słuchaj dobry przyjacielu, — powiedział nareszcie Eliot, — gdy mu wskazał największy kamień, — Ernseliff niechaj robi co chce, a ty czyś człowiek czyś straszydło, niech mnie kaci porwą, jeżeli się dłużéj męczyć będę koło tych kamieni, i łamać sobie plecy jak tragarz, nie mając za mą pracę najmniejszéj nawet wdzięczności.
— Wdzięczności! — zawołał Karzeł z wejrzeniem, największą wyrażającem pogardę, — oto ją masz i żyw się nią! oto ją masz, niech ci posłuży jak mnie posłużyła, jak posłużyła każdemu płazowi ludzkiemu, który słyszał to słowo wyrzeczone przez usta swojego spółbrata. Precz! — pracuj albo idź!
— Piękna się nam jak widzę Ernseliffie dostała nagroda, żeśmy temu szatanowi chatę budowali. Jak się zdaje, tośmy mu teraz nasze dusze zaprzedali.
— Obecność nasza, — odpowiedział Ernseliff, — zdaje się tylko drażnić jego wściekłość; opuśćmy go raczéj i przyślijmy tu kogo z żywnością dla niego.
Sługa którego w tym celu z żywnością przysłano, zastał jeszcze karła pracującego koło swego muru, lecz ani słówka nie mógł z niego wydobyć. Chłopak przerażony powszechnym zabobonem, nie obstawał przy chęci przywiedzenia go do rozmowy, postawił przyniesiony pokarm na pobliskim kamieniu i zostawił woli odludka, czy ma go użyć lub nie.
Karzeł od dnia do dnia posuwał swą pracę ze skrzęt-