ile potrzeba było na wyrażenie swojego zdania, jak najkrócéj. Gdy zima przeszła, ograniczał się jedynie używaniem warzyw i roślin, które mu ogród dostarczał. Przyjął jednak parę kóz od Ernseliffa, które się pasały na trzęsawicy i mleka mu dostarczały.
Skoro się Ernseliff dowiedział, że dar jego przyjęty, odwiedził pustelnika. Stary ten człowiek siedział na płaskim kamieniu, który można było nazwać trójnogiem, siadał bowiem na nim zawsze, gdy się czuł usposobionym do przyjmowania chorych, lub rad wzywających. Wnętrza chaty i ogrodu strzegł jakby świątyni, żadna stopa ludzka postać tam nie mogła, jak gdyby się lękał, że przez to może być znieważoną. Gdy w mieszkaniu, swojem był zamknięty, mimo najusilniejszą prośbę, nikomu nie dawał posłuchania.
Ernseliff zajmował się rybołówstwem nad brzegiem małéj rzeczki: z wędką w ręku, z koszem napełnionym pstrągami na barkach, siadywał na kamieniu, naprzeciw Karła, który przywykły do jego obecności, wcale się o niego nie troszcząc. Raz podniósł swą ogromną głowę i surowo na niego spoglądając, spuścił ją znowu na piersi, jakby w rozmyślaniu zatopiony. Ernseliff obejrzał się i postrzegł, że pustelnik wygody swoje pomnożył wybudowaniem owczarni dla kóz.
— Pilnie pracujesz Elzendrze, — odezwał się w chęci wprowadzenia w rozmowę tego osobliwszego człowieka.
— Praca — odpowiedział Karzeł, — jest to jedno z najmniejszych nieszczęść, jakie plemieniu ludzkiemu dostało się w podziale, a nawet lepiéj pracować jak ja, niż się weselić jak ty.
— Nie mogę bronić ludziom naszych zwyczajnych zabaw wiejskich: polowania, rybołóstwa, ale Elzendrze...
— Są one jednak moralniejsze, niż wasze zwyczajne
Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/48
Ta strona została przepisana.