dzie punktem środkowym rozhukanéj fali, ze srogim szumem ciągle się burzącéj, o którą każdy choć najtrwalszy okręt się rozbije i zniszczy, i nadto trzęsieniem ziemi, aby cały kraj dokoła zadrżał i wszyscy mieszkańcy pogrążeni zostali w bezdennéj przepaści klęsk, jakich ja doznaję.
Na te słowa, wpadł nieszczęśliwy do swéj chaty, zamknął za sobą drzwi z ogromnym trzaskiem, i zasunął zapory jednę po drugiéj, jakby chciał zamknąć wejście każdemu, do obrzydliwéj należącemu rasy, która umysł jego wściekłością napełniała.
Ernsehff oddalił się od chaty, przejęty zarówno uczuciem przestrachu jak litości, zatopiony w myślach, i pragnący dociec, jakie dziwne i nieszczęsne losy ściągnęły ten politowania godny skołatany umysł na człowieka, którego ród i wychowanie nad pospólstwo go wznosiły. Nie mało też zdumiał się nad tém, że Karzeł od tak krótkiego czasu w tém miejscu mieszkając, i pustelnicze wiodąc życie, miał tak dokładną znajomość widoków i stosunków mieszkańców.
— Nie dziw, — mówił sam do siebie, — że nieszczęśliwy ten przy tylu obszernych wiadomościach, przy takim sposobie życia, swojéj postaci i jadowitym mizantropizmie, uważany jest od gminu za sprzymierzeńca nieprzyjaciół rodzaju ludzkiego.
Za nadejściem wiosny, gdy milsza pogoda nastała, pustelnik częściéj siadywał przed swoim domem na szerokim płaskim kamieniu. Pewnego razu koło południa, towarzystwo panów i pań licznym orszakiem pędziło