przez trzęsawicę, mimo jego chaty. Psy, sokoły i konie powiększały orszak, a powietrze od chwili do chwili napełniało się radosnemi głosami myśliwców i trąb myśliwskich, w które kilku trąbiło. Odludek na widok tak ochoczego pochodu chciał się do chaty cofnąć, aliści trzy młode damy ze swojemi służącemi, które zboczyły z drogi i od reszty się towarzystwa odłączyły dla widzenia mądrego człowieka, stanęły przy chacie, nim swojego zamiaru dokonać potrafił. Pierwsza, ledwie nie zemdlała na widok niezmiernie szpetnéj postaci i zakryła swą twarz rękoma; druga zapytała pustelnika z nawpół przytłumionym uśmiechem, czy im chce wróżyć? Trzecia uciekająca konno, najlepiéj ubrana i nierównie piękniejsza od dwóch innych, zbliżyła się najpóźniéj, jakoby w chęci wynagrodzenia niegrzeczności swoich towarzyszek.
— Zabłąkałyśmy się na drodze, przez puszczę prowadzącą, — rzekła panienka, — towarzystwo bez nas daléj pojechało, i myśmy ujrzały cię ojcze nagle przede drzwiami twego mieszkania.
— Cicho, — przerwał Karzeł, — tak młoda, a już tak chytra. Wyście przyszły, same to dobrze wiecie, nacieszyć się skarbami swéj młodości, swéj urody, swoich dostatków; stawiając je przeciw starości, ubóstwu i szpetności. Myśl twoja przystoi dobrze córce twego ojca, ale jakże jest nieprzyzwoitą dziecięciu twéj matki.
— Znaszże więc moich rodziców i mnie także?
— Tak jest: pierwszy to raz ukazujesz się mojemu czuwającemu oku, ale często cię widziałem we śnie.
— We śnie?
— Tak Izabello Vere! Cóż ty lub twoi krewni, obchodzą mnie we dnie?
— Twoje czuwające myśli szanowny mężu, — mówiła druga z towarzyszek z szyderską powagą, — bezwątpienia
Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/53
Ta strona została przepisana.