mieć tę głowę meduzy choć raz na pół godziny dla dowolnego użycia.
— Na cóż Lucyo? — pytała Izabella.
— Chciałabym nią, Fryderyka Langléj wypędzić z zamku; tego ponurego, niezgrabnego człowieka, który od twego ojca tak wysoko, a od ciebie tak lekce jest uważanym.... Dalibóg przez całe życie wdzięczną będę czarownikowi, że nas choć na pół godziny uwolni od tego człowieka. Tyleśmy zyskały, opuszczając kompaniją dla odwiedzenia Elzendera.
— Cóż powiesz dobra Lucyo, — pytała się mis Vere cichym głosem, — aby nie być słyszaną od młodszéj siostry, która je na ciasnéj ścieżce wyprzedziła. Cóż powiesz, gdyby ci przyszło towarzystwo jego znosić przez całe życie?
— Co powiem? nie... nie... nie... powiem tysiąc razy.
— Ale sir Fryderyk powie, że tyle nie, to znaczy potakiwanie.
— Wszystko na tém zależy, — odpowiedziała Lucya; — jak się to nie wymawia. Powiadam ci, że moje nie, najmniejszego nie zawiera zezwolenia.
— Jeżeli zaś ojciec powie: czyń to albo...
— Zostawiłabym to skutkom z albo, na przypadek nawet, gdyby był najokrutniejszym ojcem, jaki się kiedy wydarzył w romansie do jak najprzykrzejszego utrudnienia wyboru.
— A gdyby ci zagroził katoliczką ciotką, przeoryszą i klasztorem.
— Tobym, — odpowiedziała mis Iderton; — groziła protestanckim zięciem, i ucieszyła się z pory niesłuchania woli sumienia. A teraz, ponieważ Anusia już nas słuchać nie chce, otwarcie ci powiem, że się można przed Bogiem i ludźmi usprawiedliwić, jeżeli się temu niedorzecznemu
Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/58
Ta strona została przepisana.