Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/62

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ  VI.

Pustelnik przepędził w ogródku swoim resztę dnia, w którym z młodemi damami rozmawiał. Wieczór zastał go znowu na jego ulubionem stanowisku. Słońce czerwono zaszło i rozlało na puszczę ponury blask z morza obłoków; z ciemnego światła purpurowego wystąpiły silne zarysy lasami okrytych gór, tworzących granicę téj pustéj okolicy. Karzeł siedział i wpatrywał się w obłoki, wysuwające się kolejno w gęstych, mglistych masach, a mdły promyk nurzającego się w nich słońca, spadłszy na samotną dziką puszczę, każdemu być się zdawał złym geniuszem burzy, która się zbierała, albo czarodzieja, którego podziemne oznaki jéj nadejścia, z głębi ziemi wypędziły. Gdy tak siedział mając oko zwrócone na czarne posępne niebo, nadjechał ku niemu w samym pędzie rycerz, a zatrzymując się jakby pragnął koniowi odetchnąć, pozdrowił pustelnika z miną zuchwałość i pomieszanie na przemian wyrażającą. Postać tego jeźdźca, chuda, wysoka i wysmukła, lecz nadzwyczajnie silna i żylasta, jak tego, który się całe życie ćwiczył w gwałtownych zamieszkach, nie dopuszczających otyłości, a muskuły wzmacniających. Jego twarz chuda, spalona i piegowata, miała odstraszający wyraz pomieszanéj dzikości, bezczelności i przebiegłości, z których jedno i drugie na przemian się przebijały: rude zaś brwi i włosy odpowiadały w zupełności téj strasznéj postaci. Miał pistolety w olstrach, inną parę widać było z za pasa, chociaż ją zapięciem kaftana zakryć usiłował. Nosił stalowy zardzewiały szyszak, staroświecki skórzany spancer, i rękawiczki, z których prawa pokryta była żelazną łuską, na wzór dawnéj rękawiczki pancernéj. U boku wisiała długa szeroka szabla.