Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/63

Ta strona została przepisana.

— Znowu łupy i mordy? — zapytał Karzeł.
— Znowu? — odpowiedział rozbójnik; — tak, tak Elzenderze, twojéj sztuce lekarskiéj winienem, że zawsze na dzielnym koniu siedzę.
— A obietnice twoje podczas choroby uczynione, że się poprawisz, czyż są zapomniane?
— Wszystko z parą polewek i rosołów wywietrzało, — powiedział uzdrowiony bezczelnik; — wszak się dobrze znasz ze mną Elzenderze.
— Prawdę mówisz, — rzekł pustelnik; — równie jak wilk nie przepomina chciwości krwi, albo kruk zwąchania trupa, tak i ty nie potrafisz się wyrzec przeklętych chuci.
— A i cóż tedy mam począć? Są one mi wrodzone, płyną w żyłach moich. Westbrunfaltczycy, od niepamiętnych czasów byli grabieżcami i łupieżcami, wszyscy tęgo pili, suto żyli, krwawo się mścili każdéj krzywdy, a nigdy im łupu nie zabrakło.
— Prawda, — rzekł Karzeł, — ty cały wilk jesteś, na jaki że to piekielny figiel teraz się wybrałeś?
— Twoja przenikliwość, odgadnąć tego nie zdoła.
— Ile wiem, — mówił Karzeł, — twój zamysł jest niegodziwy, a wypadek będzie najniegodziwszym.
— Przez ten wypadek bardziéj mnie jeszcze polubisz... odpowiedział Westbrunflat, — wszakżeś mi to często powiadał.
— Mam przyczynę wspierać wszystkich, którzy są plagami swoich bliźnich, a ty jesteś krwawą plagą.
— Temu przeczę, nigdym krwi nie przelał, chyba w razie oporu, a to krew wzburza jak wiesz! Teraz nie ma nic ważnego, obetniemy tylko czubek młodemu kogutowi za to, że piał trochę zbyt dumnie.
— Przecież nie młodemu Ernseliffowi? — zapytał pustelnik z niejakiem wzruszeniem.