Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/77

Ta strona została przepisana.

bóg teraz nie czas grać w ślepą babkę, teraz nie czas gawędzić.
— Ach bracie i nasza biedna Gracy!...
Ta była jedyna odpowiedź na jego pytania, aż babka powstała i powoli odciągając go od płaczących dziewczyn, posadziła na krześle i przemówiła do niego z czułością, jaką tylko prawdziwa pobożność obudzić może:
— Mój synu! gdy twój dziad na wojnie zginął i zostawił mnie z sześcią sierotami; ledwo z kawałkiem chleba na wyżywienie nasze i dachem na pokrycie, wtenczas miałam siłę wyrzec w pokorze: Panie! Twoja wola niech się staje. Mój synu! nasz spokojny dom téj nocy od uzbrojonych i zamaskowanych zbójców był napadnięty, wszystko zrabowali i spustoszyli i lubą naszą Gracy uprowadzili. Błagaj o siłę, abyś mógł powiedzieć: Jego wola niech się stanie!
— Matko! matko! nie nalegaj na mnie teraz, tego nie mogę teraz... nie!... Jestém grzesznik zahartowanéj natury, — zamaskowani, uzbrojeni, — Gracy uprowadzona! Dajcie mi miecz i tornister mojego ojca, pragnę zemsty, gdyby nawet mi przyszło szukać jéj w otchłani piekła.
— O synu, o mój synu! zginaj się pod rózgą gniewu Boga! Bóg mógłby nam swoją prawicę usunąć. Młody Ernseliff, Boże błogosław mu, puścił się za rabusiami w pogoń wraz z Dawidem z kamiennego domu i pierwszemi co się do niego przyłączyli. Wołałam, aby raczéj dali zabudowaniom spłonąć, a sami spieszyli dla ścigania niegodziwców i ocalenia Gracy. Trzy ledwie godziny było po tym wypadku, gdy Ernseliff i jego ludzie już przebyli góry. — Boże pobłogosław mu, — swego ojca godny syn, prawdziwy przyjaciel.
— Przyjaciel prawdziwy, tak jest, Boże mu dopomóż, zawołał Halbert, — ruszajmy ztąd, abyśmy go dognali.