Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/80

Ta strona została przepisana.

smutnego domu zwierzynę zawożą. Ja sam ruszę do kamiennéj puszczy.
— Na twojém miejscu, — rzekł Ryszard z doliny, — poradziłbym się mądrego Elzendera, on ci potrafi wszystko powiedzieć co się w kraju dzieje, byle chciał.
— Powinien chcieć, — odpowiedział Halbert zatrudniony przypasaniem broni, powinien mi powiedzieć co wić o figlu téj nocy wyrządzonym, albo będę wiedział dla czego nie chce powiedzieć.
— Tak, ale mów z nim łagodnie kochany Halbercie, mów z nim tonem uprzejmym, proszę cię! Tacy jak on, nie cierpią groźby, tyle przestają z duchami i kłótliwym motłochem upiorów, że zwykle nie bywają wesołéj myśli.
— Wiem co mam robić, — odpowiedział Halbert, dziś czuję coś w mojéj krwi, żebym gotów stawić czoło wszystkim na ziemi czarownikom i wszystkim szatanom z piekła.
To mówiąc wskoczył całkiem uzbrojony na konia, i ruszył kłusem ku spadzistéj górze, śpiesznie przebył górę, potém również śpiesznie dążył przez zarośla, nim przebył długą drogę, która do kamiennéj puszczy prowadziła.
Zmuszony jechać trochę po wolniéj z powodu wielkich trudów, jakie jego konia czekały, miał czas zastanowienia się nad sposobem, jakimby prawdę z Karła najlepiéj wybadać, chociaż wcale nie wątpił, że on jest sprawcą jego nieszczęścia.
Lubo Halbert był zapalczywy, popędliwy, lekkomyślny i otwarty, jak większa część jego ziomków, nie zbywało mu jednak na owéj przebiegłości, która równie wszystkim ziomkom jego jest właściwą. Ztąd łatwo przyszedł do przekonania, z tego wszystkiego co się