Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/81

Ta strona została przepisana.

o Karle dowiedział, że groźba i gwałt posłużą, tylko do powiększenia jego zaciętości.
— Pójdę, — mówił sam do siebie, — za radą starego Ryszarda, i łagodnie z nim pomówię. Ludzie wprawdzie mówią, że on sprzymierzony ze złym duchem, lecz przecie nie jest czartém z duszą i ciałem, żeby w tak okropnéj klęsce ani iskierki litości nie miał. Wszak mówią także, iż czasami czyni dobrze i dobrodziejstwa świadczy. Zatém o ile tylko zdołam, starać się z nim będę jak najspokojniéj rozmówić, a gdyby przyszło do ostateczności, wszak mogę mu kark skręcić.
Tak skłonny do zgodnego układu, stanął przed chatą pustelnika.
Nie siedział pustelnik na kamieniu, i nigdzie w ogrodzie i dziedzińcu nie było go widać.
— Śpi zapewne w swoim lochu, — pomyślał, — może chce mnie unikać, lecz nie zdoła uszu swoich zamknąć przede mną.
Tak do siebie mówiąc, wołał donośnie:
— Elzenderze! dobry przyjacielu! tak błagającym tonem, na jaki mu tylko walczące w nim uczucia dozwalały.
Żadna odpowiedź.
— Elzenderze, mądry ojcze Elzenderze!
Żadna odpowiedź.
— Bodaj cię licho! — mruczał Halbert, — a po chwili zaczął znowu łagodniejszym tonem: — Dobry ojcze Elzenderze! najnieszczęśliwszy człowiek wzywa twéj mądrości o radę.
— Tém lepiéj, — ozwał się nareszcie przeraźliwy głos Karła, przez maleńkie do strzelnicy podobne okienko, obok drzwi jego mieszkania będące, przez które wszystkich zbliżających się dojrzeć mógł, nie będąc sam od nikogo widzianym.