Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/82

Ta strona została przepisana.

— Co tém lepiej? Czyż nie słyszysz Elzenderze, że jestém najnieszczęśliwszym na tym padole człowiekiem!
— Jeszcze raz powtarzam, że tém lepiej! Nie wróżyłem ci dziś rano, gdy się tak szczęśliwym mieniłeś, jaki wieczór cię czeka?
— To prawda i właśnie dla tego przychodzę cię błagać o radę: kto nieszczęście przewidział, ten powinien umieć je usunąć.
— Nie znam sposobu ugojenia ziemskiego nieszczęścia, — odpowiedział Karzeł, — a chociażbym znał jaki środek gojący, nie udzieliłbym go nikomu, bo mi każdy pomocy odmówił. Straciłem bogactwa, sto razy większą mające cenę od twoich gołych pagórków: dostojeństwo, względem którego twoje jest niczem; towarzystwo, które było składem wdzięków i światła, wszystkom postradał. Wyrzutek natury, mieszkam teraz w najobrzydliwszym i najsamotniejszym z jéj zakątków, obrzydliwszy jeszcze od wszystkiego co mnie otacza; dlaczegóż więc inne płazy ludzkie, gdy są stratowane, jęczą przede mną, kiedy ja sam stratowany, milczę i cierpię!
— Jakkolwiek wszystko straciłeś, — odpowiedział Halbert w najczulszym wzruszeniu, — włości, przyjaciół, ruchomości, nigdy wszelako twój umysł nie był tak skołatanym jak mój, bo nie straciłeś Gracy Armstrong: z nią wszystkie moje nadzieje spełzły; ach! nigdy już podobno jéj nie ujrzę!
Te słowa wymówił głosem najgłębszéj żałości, po czem nastąpiło długie milczenie, bo wspomnienie imienia’ narzeczonéj przyciszyło wszystkie popędliwe i, gwałtowne uczucia biednego Halberta. Nim się ośmielił znowu przemówić do pustelnika, wysunęła się z okienka ręka tegoż koścista z długiemi palcami, trzymająca duży skórzany