Strona:PL Walter Scott - Czarny karzeł.djvu/83

Ta strona została przepisana.

worek; odludek upuszczając ciężar, z mocnym brzękiem na ziemię, dzikim głosem rzekł do Eliota:
— Oto balsam na biedę człowieczą, przynajmniéj od każdego za taki uważanym jest. Idź, wróć dwakroć bogatszym, niżeli wczoraj, a nie naprzykrzaj mi się już pytaniem i podziękowaniem; wszystko zarówno potępiam.
— Co widzę? samo złoto! — zawołał Halbert, — poczem znowu się obrócił do pustelnika, — bardzom wdzięczny za twoje dobre chęci; chętnie dam zakład za wszystko to złoto, albo zapis na grunta w Windeopena, ale Elzenderze, szczerze mówiąc, nie radbym przyjąć pieniędzy, kiedy nie wiem zkąd się właściwie wzięły. Kto wić jeżeli one nie mogą przemienić się w łupek i biednego człowieka oszukać.
— Nierozsądny! to plugastwo jest takie szczere złoto, jakie kiedyś z łona ziemi wydobyłem zostało. Weź je, używaj go, a niech ci tak posłuży jak mnie posłużyło.
— Ale pozwól tylko z sobą pomówię, — odpowiedział Eliot; nie o majątek to chciałem się ciebie poradzić. Prawda, że to były piękne zabudowania gospodarskie, i w całéj okolicy nie było piękniejszego bydlęcia, ale mniejsza o to, gdybyś mi tylko dał choć ślad o mojéj biednéj Gracy; przyrzekam ci być posłusznym we wszystkiém, co się tyczy pomyślności mojéj, jeżeli tylko nie będzie przeciwne religii. O mów Elzenderze, kochany mężu, powiedz mi to!
— Dobrze tedy, — odpowiedział Karzeł, jakoby go natręctwo Eliota pokonało; jeżeli ci nie dosyć na twojéj własnéj nędzy, jeżeli chcesz jeszcze siebie obarczyć biedą drugiego, szukaj téj którąś stracił ku zachodowi.
— Ku zachodowi? to rozciągły wyraz!
— Jest on ostatni, — odrzekł Karzeł, — i zamykając